Polscy miłośnicy
kina z pewnością pamiętają scenę z „Misia”, w której Milicja Obywatelska
wykazuje się niezwykłą przenikliwością w dostosowywaniu bezpieczeństwa ruchu
drogowego do hipotetycznie możliwych przyszłych wydarzeń. To, co u Barei było
jednak czystym absurdem, dla projektanta jądrowego bloku energetycznego jest
codziennością.
Z niewielką tylko
dozą przesady można powiedzieć, że współczesny jądrowy blok energetyczny jest
budowany z założeniem, że dojdzie w nim do awarii. I to nie jakiejś drobnej
awarii, jakiejś cieknącej uszczelki, pęknięcia rurki, niegroźnego zwarcia.
Przygotowywanie się na takie zdarzenia, to standard
w każdym zakładzie przemysłowym. Jednak w dziedzinie energetyki jądrowej
zabezpieczenia idą znacznie dalej. W bloku jądrowym instaluje się bowiem nie
tylko systemy mające zabezpieczać przed powstaniem poważnych awarii (i to
bardzo rozbudowane systemy, przy czym większość układów jest co najmniej
dublowana), ale także systemy mające za zadanie zapewnić, że jeśli taka poważna
awaria mimo wszystko się wydarzy, to nie stworzy ona zagrożenia dla życia
ludzkiego, a skutki środowiskowe będą minimalizowane. Najbardziej obrazowym
przykładem (choć nie jedynym) są tu układy chłodzenia reaktora.
Każdy reaktor
jądrowy wymaga odprowadzania ciepła – nie tylko podczas pracy, ale także
w okresie następującym bezpośrednio po wyłączeniu – jest to tzw. ciepło
powyłączeniowe. To właśnie zakłócenia w
odprowadzaniu ciepła powyłączeniowego odegrały kluczową rolę w rozwoju
awarii
w Three Miles Island w roku 1979 oraz podczas niedawnych wydarzeń w japońskiej
Fukushimie. Potencjalne przegrzanie rdzenia grozi natomiast stopieniem
zawartego w reaktorze paliwa
i – w skrajnym wypadku – przedostaniem się bardzo rozgrzanych i stopionych substancji przez fundament budynku do otoczenia (co nie zdarzyło się jeszcze nigdy). Inne niebezpieczeństwo to
wytworzenie w rejonie reaktora wodoru, powstanie mieszaniny piorunującej i
eksplozja, która potencjalnie także może rozprzestrzenić radioaktywne produkty
rozszczepienia – ten scenariusz w różnym stopniu spełniał się w najbardziej
znanych katastrofach energetyki jądrowej.
Chłodzenie reaktora
jest zatem zagadnieniem kluczowym dla bezpieczeństwa eksploatacji bloku
jądrowego. Przy tym chłodzenie to musi działać także (a może nawet szczególnie)
w sytuacjach awaryjnych – wydzielanie się ciepła powyłączeniowego wynika bowiem
z praw fizyki i powstrzymać go zwyczajnie nie można. Z tego powodu każdy
współczesny reaktor wyposażony jest w liczne, niezależne od siebie układy
chłodzenia. Niektóre z nich działają podczas normalnej eksploatacji elektrowni
(tj. po planowych wyłączeniach bloku). Inne przewidziane są tylko na sytuacje
awaryjne. Układy te projektuje się tak, by były od siebie w pełni niezależne – są
rozdzielone fizycznie (zlokalizowane w innych pomieszczeniach, z różnych stron
reaktora), mają niezależne systemy zasilania (w pełni izolowane instalacje
zasilane z osobnych, także fizycznie oddzielonych generatorów prądotwórczych),
oddzielne układy automatyki. We współczesnych projektach coraz częściej
niektóre z tych układów mają charakter pasywny, co oznacza że do ich
zadziałania nie jest potrzebne zewnętrzne zasilanie, a nawet sprawność
automatyki. Układy takie „sterowane są” działaniem podstawowych praw fizyki – np. grawitacji, różnicy ciśnień – i zapewniają autonomiczne chłodzenie przez pewien czas bez żadnych działań operatorów oraz bez zasilania energią elektryczną przez określony czas po odstawieniu reaktora (np. 48 lub 72 godziny). Układy te są przy tym stosownie przewymiarowane, tak
aby praca tylko niektórych z nich była w stanie zapewnić bezpieczne odprowadzenie ciepła.
W tym podejściu jako takim oczywiście nie ma niczego niezwykłego. Podobnie do problemu bezpieczeństwa
podchodzą konstruktorzy samolotów komunikacyjnych. Współczesny samolot
wyposażony jest w szereg systemów umożliwiających bezpieczne sprowadzenie go na
ziemię w wypadku różnorodnych awarii. Przykładowo dwusilnikowy samolot
komunikacyjny musi w dzisiejszych czasach być zdolny nie tylko do bezpiecznego
lotu i lądowania z jednym tylko pracującym silnikiem, on musi być w stanie się w takiej sytuacji
wznosić – po to by awaria silnika w czasie startu nie powodowała katastrofy.
Wszelkie kluczowe układy sterowania są oczywiście rezerwowane. Dla ratowania
życia pasażerów dostępne są maski tlenowe zapewniające możliwość oddychania w
przypadku dehermetyzacji kabiny na dużej wysokości. Wreszcie elektroniczne
przyrządy pokładowe są rezerwowane instalacją staroświeckich wskaźników, według
których piloci mogą bezpiecznie sprowadzić maszynę na ziemię nawet w wypadku
poważnej awarii nowoczesnej elektroniki.
We współczesnych
blokach jądrowych myślenie o bezpieczeństwie poszło jednak krok dalej. Mimo
wszystkich rozbudowanych systemów, które mają zapobiegać przegrzaniu
wyłączonego reaktora, współczesne bloki jądrowe projektowane są z myślą, że
wszystkie te systemy mogłyby zawieść. Że paliwo jądrowe jednak się stopi,
rozgrzeje, przepali na wylot zbiornik reaktora. Stąd też różne mniej lub
bardziej wymyślne systemy chwytaczy rdzenia – betonowe konstrukcje mające za
zadanie przechwycenie rozgrzanej masy i zatrzymanie jej. Nie jest to zresztą
zagadnienie szczególnie skomplikowane – ponieważ temperatura potencjalnej masy
wynika po prostu z fizyki, to zaprojektowanie odpowiedniej konstrukcji zdolnej
do zatrzymania zagrożenia z koncepcyjnego punktu widzenia nie stanowi problemu.
To oczywiście tylko
jeden przykład, ale obrazuje najistotniejszą koncepcję dotyczącą bezpieczeństwa
nowych bloków jądrowych: instalowane są w nich mianowicie nie tylko systemy
zabezpieczające elektrownię przed zaistnieniem poważnej awarii, ale także
takie, które mają zapobiec rozprzestrzenianiu się skutków takiej awarii, jeśli
mimo wszystko ona zaistnieje. Brane pod uwagę są możliwe błędy ludzkie
i najmniej nawet prawdopodobne awarie mechaniczne (np. rozerwanie głównych
rurociągów dostarczających chłodziwo) czy zdarzenia zewnętrzne (trzęsienia
ziemi, powodzie, upadki samolotów). Przekładając to na porównanie z lotnictwem
– to tak jakbyśmy oczekiwali, że samolot bezpiecznie wyląduje nawet w wypadku
awarii obu silników, gdziekolwiek by do niej nie doszło. Albo ułamania
skrzydła. To tak jakby oczekiwać, że
pasażerom samochodu, który uderzył w drzewo nic się nie stanie. I to nawet jeśli zawiodą poduszki powietrzne (awaria części systemów ratujących
życie), a kierowca przekroczył znacząco dopuszczalną prędkość (błąd ludzki). W
odniesieniu do samolotów i samochodów takie wymagania wydają się czysto absurdalne,
jednak w energetyce jądrowej jest to rzeczywistość.
Oczywiście zapytać
można: skoro jest tak dobrze, to skąd się biorą te wszystkie wypadki? Skąd
wybuchy
i uwolnienia substancji promieniotwórczych w Japonii? Odpowiedź jest tyleż
prosta, co prozaiczna
– w tamtych blokach tak rozbudowanych układów jeszcze nie było. Przemysł
jądrowy – jak każdy inny – uczy się na własnych błędach.
Czy zatem nowe
polskie elektrownie jądrowe będą w 100% bezpieczne? W 100% nie – technika nie zna urządzeń stuprocentowo bezawaryjnych. Jednak większość zagrożeń
czyhających na pracowników elektrowni jest zupełnie prozaiczna i nie ma nic
wspólnego z „jądrowym” charakterem instalacji. Z pewnością też jeśli w Polsce powstaną nowe bloki jądrowe, będą one bezpieczniejsze niż te budowane wcześniej i wyposażone w systemy
zdolne do zapobieżenia każdej wyobrażalnej dziś sytuacji awaryjnej.
Młody Inżynierze (jeżeli nie ma nic Pan przeciwko temu, żeby tak się do Pana zwracać, a to taki ponadczasowy zwrot i wyróżniający z tłumu Panów Adamów, Panów Wojtków, Panów Zbyszków... )
OdpowiedzUsuńCiekawe ma Pan spostrzeżenia i łatwym, energetycznym i "nie przepompowanym" językiem pisane artykuły.
Porównania energetyki jądrowej do transportu i przemysłu lotniczego też mi się od dawna w dużej mierze wydają trafne. Ilość zabezpieczeń, procedury awaryjne, możliwość funkcjonowania przy pewnych zakresach awarii, postawienie dużego nacisku na wyciąganie wniosków z takich zdarzeń czy mniejszy lub większy strach części społeczeństwa przed każdą z tych technologii zdają się być zbliżone.
I tylko jest jedna, wydaje się, że istotna różnica - żadna z najgorszych katastrof samolotowych nie miała tak rozległych konsekwencji ani krótko ani długoterminowych co najgorsza katastrofa w energetyce jądrowej.
Oczywiście co do formy zwracania się nie mam nic przeciwko.
OdpowiedzUsuńCo do porównania skutków jednak nie jest to wcale tak jednoznaczne. Po pierwsze największa katastrofa lotnicza w historii, czyli kolizja dwóch samolotów na Teneryfie w 1977 r. pochłonęła życie 573 osób. Jest to więcej niż liczba potwierdzonych przez badania międzynarodowe zgonów związanych z katastrofą czarnobylską (mam na myśli badania UNSCEAR). Oczywiście nie wszyscy się z tymi badaniami zgadzają.
Niemniej nawet jeśli przyjmiemy, że w Czarnobylu zmarło kilka tysięcy ludzi, to nadal w porównaniu z katastrofami lotniczymi to wcale nie jest tak wiele. Czarnobyl zdarzył się raz. Fukushima - drugi raz. A katastrofy lotnicze zdarzają się setkami rocznie. W katastrofach lotniczych ginie około tysiąca ludzi rocznie (dokładniej: 828 w roku 2011, 1115 w 2010, 1103 w 2009 itd.). Oczywiście jednostkowe przypadki są mniej "spektakularne", ale per saldo lotnictwo jest znacznie bardziej niebezpieczne. Że nie wspomnę o komunikacji samochodowej; wypadki drogowe pochłaniają 1,3 mln osób rocznie.
Oczywiście katastrofa lotnicza nie ma takich skutków środowiskowych. Ale tu z kolei nasuwa się porównanie z innymi zakładami przemysłowymi i katastrofami typu Bhopal.
Nie chcę przy tym bagatelizować ryzyka związanego z instalacjami jądrowymi, kluczowe jest jednak, by go także nie przeceniać. Bo tak naprawdę w moim odczuciu najgłębsze i najbardziej rozległe skutki katastrofy jądrowe mają w ludzkiej psychice. Ale to wynika nie z ich wyjątkowo groźnego charakteru (który jest owszem, groźny, ale nie unikalnie groźny), a raczej z braku zrozumienia. I może jeszcze sposobu w jaki społeczeństwa zwykły postrzegać wielkie katastrofy przy jednoczesnym braku refleksji nad wypadkami małymi, czego najlepszym dowodem niedawna katastrofa kolejowa pod Szczekocinami, w której zginęło praktycznie tyle samo osób, co statystycznie każdego dnia na polskich drogach.
Przyznam się szczerze, że nigdy nie przyglądałem się bliżej wynikom badań UNSCEAR więc nie będę polemizował na ten temat, spotkałem się tylko kiedyś z informacją, że jednym z ich wniosków było, że wśród przebadanych kilku tysięcy likwidatorów skutków tej tragedii, średnia zachorowalność na raka była mniejsza niż średnia tego rejonu dla ludzi przed skażeniem. Znaczy się, można by było wyciągnąć wniosek, że ta katastrofa miała skutki uzdrowicielskie. Ale to tak jako ciekawostka.
OdpowiedzUsuńNatomiast wracając do porównania EJ z lotnictwem cywilnym, to jest to oczywiście trudne do zrobienia tak na wprost i chciałem tylko podkreslić, że posiadają kilka cech wspólnych a w paru miejscach się mocno różnią. Jestem natomiast pod wrażeniem Pańskiej odpowiedzi i tak rzeczowego podejścia do dyskusji i wspierania się konkretnymi danymi. To nie jest częsty obrazek spotykany w naszej rzeczywistości. Natomiast wydaje mi się, że wartościowym byłoby nałożenie pod te liczby jakiegoś tła. Bo oczywiście porównując liczby pojedynczch wypadków to wygląda tak jak Pan pokazuje. Gdyby można było do tego dołożyć konsekwencje środowiskowe, gdzie obaj się zgadzamy, że są niebanalne, to te porównanie wyglądałoby już zupełnie inaczej. No ale konsekwencje środowiskowe miewają skłonność do trudnego ubierana w wymierne ramy liczb bo zazwyczaj są to tylko szacunki. Choć jako szacunki również przygniatające. Natomiast jeżeli pokusimy się o zastosowanie tła, jakie stosuje się np. w komunikacji, np. właśnie przy porównaniu bezpieczeństwa transportu samochodowego i lotniczego to rysujący się obraz uzyskuje pewien wymiar. Tam dla porównania bierze się ilość ofiar śmiertelnych na osobogodzinę lub osobokilometr podróży. Tu zatem, analogicznie, dla takiego najprostszego porównania należałoby się posłużyć ilością ofiar do produkowanej energii. I nawet tylko szacując ilości ofiar, to bazując na faktach, że w 2010 r. produkowanej energii pierwotnej na świecie mieliśmy:
~ 80% z paliw kopalnych
~ 14% z OZE
~ 6% z EJ
To liderem rankingu bezpieczeństwa nie zostaje EJ.
Licząc w ofiarach na kilowatogodzinę EJ jest najbezpieczniejszych sposobem wytwarzania energii elektrycznej. Już więcej ludzi ginie spadając z dachów przy zakładaniu PV czy z turbin wiatraków. GE nawet opracowało robota, żeby wręczał ludzi przy tym niebezpiecznym zajęciu. niestety nie mogę dać linków do odpowiednich stron na poparcie moich słów - piszę z komórki.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
:)) Osobiście z ogromną ochotą i poskramianą niecierpliwością poczekam dowolną ilość czasu aż znajdzie się Pan w pobliżu urządzenia, z którego będzie mógł Pan wysłać źródła. Oczywiście nie tyle dotyczące robota, co tych liczb mnie by interesowały.
Usuńhttp://nextbigfuture.com/2011/03/deaths-per-twh-by-energy-source.html
Usuńdziękuję, faktycznie dość intrygujące zestawienie. Niestety ma dla mnie trochę status "ciekawostki" bo miałem problemem z dotarciem do źródeł danych tych informacji. Zarówno ze względu na mnogość linków jak i stopień ich zagnieżdżenia. Przyznam się, że po przekopaniu się do 3 poziomu (źródło źródła źródła) poległem.
UsuńDrugą przyczyną były napotykane po drodze ciekawostki, takie jak to, że już z 4 typów elektrowni (węgiel, gaz, hydro, ej) mamy 102% światowej produkcji energii elektrycznej, czy to, że biofuel/biomasa generuje 24'000 zgodnów na każde 100 trylkWh (pewnie mniej bym się zdziwił, gdyby produkowowano z nich 0,2% a nie 21% energii światowej; chyba, że gdzieś szaleje plemie krwiożerczych kombajnistów wierzby energetycznej).
Przy którymś ze źródeł (choć już nie wiem czy było na wprost skorelowane z pierowtnym postem czy jako jakieś didaskalia) dokopałem się do informacji, że w USA mam dwa razy większe szanse umrzeć z powodu bycia nieżonatym niż z powodu bycia górnikiem i ponad 10 krotnie większe niż zginąć w wypadku motocyklowym.
http://www.ecolo.org/documents/documents_in_english/nuclear_advantage_Cohen.en.htm
No ale to akurat ze wszystkich powyższych najłatwiej dało by się obronić.
Także... Młody Inzynierze, gdybyś kiedyś Pan czynił taką pracę nad tymi liczbami to na pewno chętnie poczytam.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCo do wyliczeń ja również spotkałem się z wynikami takimi jak Cant Hir, aczkolwiek w tej chwili podróżuję i nie mam swojej biblioteczki pod ręką, więc nie jestem w stanie przytoczyć liczb (ani wykonać samodzielnie obliczeń). Niemniej do tego jeszcze na pewno wrócę.
OdpowiedzUsuńCo do badań i wpływu dawki - prowadzono całkiem poważne badania, które wskazywały na istotnie dobroczynny wpływ względnie niewielkich dawek promieniowania. Część z nich prowadzili także polscy naukowcy ze Świerku. Problem polega jednak na tym, że ich siła statystyczna jest za mała, by móc wiarygodnie uogólnić ich wyniki. Innymi słowy - badano zbyt małe grupy. Takie badania w ogóle trudno jest prowadzić, bo czas zachodzenia zjawisk jest duży, czynnik w postaci promieniowania trudno wyizolować od innych czynników kancerogennych (a przecież części z nich możemy jeszcze w ogóle nie znać), a do tego bardzo trudno znaleźć grupę kontrolną.
To zresztą jest zasadniczy problem także w przypadku Czarnobyla - i ogólnie percepcji tego typu zdarzeń. Jeśli rozbije się samolot, to wiadomo dokładnie ile to wywołało ofiar. W przypadku zdarzeń radiacyjnych sprawa jest mniej oczywista, trudniejsza do zmierzenia, a zatem wzbudza większe obawy.
Jeszcze w kwestii skutków środowiskowych - oczywiście żadna katastrofa lotnicza takich nie wywoła. Z drugiej jednak strony katastrofa jądrowa skutkująca dużą ewakuacją i zamknięciem terytorium zdarzyła się raptem trzy razy (liczę Kysztym - wypadek w ZSRR w latach 50.). Ale to też nie jest samo w sobie nic niezwykłego. Zakłady chemiczne powodują takie problemy znacznie częściej, choć na mniejszą skalę. Ostatnio np. w pobliżu Dallas Teksasie 16 listopada po pożarze.
OdpowiedzUsuńAlbo 1400 mieszkańców Bad Fallingbostel koło Hanoweru po tym jak coś poszło nie tak w zakładach Krafta 16 października.
Oczywiście są też rzeczy poważniejsze, takie jak wypadek w zbiorniku odpadów huty aluminium na Węgrzech w 2010 albo katastrofa w Bhopalu w 1984 r. Skutki takich rzeczy już można porównywać z katastrofami jądrowymi.
Co do wpływu zdrowotnego promieniowania - wiadomo oczywiście, że nawet leczy się promieniowaniem niektóre choroby ale w łatwy sposób się nie przekonam, że cała populacja dzięki Czernobylowi ozdrowiała. Myślę, że to może być główny czynnik niepokoju wśród narodu - skoro nawet naukowcy tak mało jeszcze wiedzą...
OdpowiedzUsuńej vs zakłady chemiczne - Jeszcze bardziej niebezpieczna jest praca w kopalniach diamentów ale postawienie ani EJ ani OZE nie wyeliminuje nam ani zakładów chemicznych ani kopalni diamentów. Nie bardzo mamy tu alternatywę.
No nie, z leczeniem promieniowaniem to niezupełnie o to chodzi. Leczenie polega na celowanym podaniu dawki niezwykle wysokiej po to żeby zabić określone komórki. Tutaj chodzi natomiast o zwiększenie ogólnej dawki na organizm, powiedzmy dwukrotnie w stosunku do naturalnej w danym rejonie świata. Co zresztą nie jest niczym niezwykłym, bo statystyczny Fin dostaje w ciągu życia większą dawkę, niż dostał statystyczny mieszkaniec Czarnobyla. I porównywalną z ratownikami z Czarnobyla. Jednak na to jak wpływają te relatywnie niewielkie dawki odpowiedzi jednoznacznej nie ma i raczej prędko nie będzie. W bezpieczeństwie jądrowym przyjmuje się zasadniczo konserwatywną hipotezę o liniowym narastaniu szkodliwości i w związku z tym zasadę minimalizacji dawki zgodnie z założeniem, że skoro nie wiemy, to lepiej zostawić jak najbliżej natury.
OdpowiedzUsuńCo do kopalni - oczywiście, to jest bardzo niebezpieczne, ale do kopalni się idzie pracować względnie dobrowolnie (przynajmniej w wolnych krajach). Natomiast zakłady czy elektrownie mogą tu mieć wpływ na osoby zupełnie postronne, stąd akurat takie porównanie.
Zakładów chemicznych wyeliminować się oczywiście nie da. Ale po pierwsze dałoby się wprowadzić ostrzejsze kryteria bezpieczeństwa (nadzór porównywalny z jądrowym), a po drugie wprowadzić zasadę, że nie wolno ich lokalizować w pobliżu skupisk ludzkich.