poniedziałek, 8 października 2012

Atom - a po co nam to?



W dyskusji o energetyce jądrowej, tak samo jak w przypadku każdego dużego projektu infrastrukturalnego, kluczowe jest zasadnicze pytanie: po co? Nie ulega wątpliwości, że energetyka jądrowa jest tematem wzbudzającym duże emocje, można rzec – kontrowersyjnym. Przy tym kontrowersyjnym zupełnie niewspółmiernie do wpływu, jaki przyszłe elektrownie będą miały na zwykłego mieszkańca Polski. Dla zbudowania nawet jednego energetycznego reaktora jądrowego konieczne będą długotrwałe przygotowania o charakterze instytucjonalnym, infrastrukturalnym, społecznym. Choćby kampania, której częścią jest ten serwis. Jest wiele projektów i decyzji, jakie władze państwowe podejmują niemal codziennie, których bezpośrednie przełożenie na życie codzienne jest większe (i dużo szybsze), a które takich kontrowersji nie wywołują i szeroko zakrojonych przygotowań nie wymagają. Energetyka jądrowa jest tu całkiem wyjątkowa. Jaki jest zatem sens zamierzonego wchodzenia na to „pole minowe”? Od rewolucji przemysłowej Polska radziła sobie bez atomu – czy nie może tak być dalej?

Odpowiedź jest prosta – oczywiście może. Polska zbudować elektrowni jądrowej nie musi, a krajowa gospodarka się od tego nie zawali ani dziś, ani jutro, a być może nawet pojutrze. Niemniej warto przyjrzeć się korzyściom, jakie z budowy i eksploatacji elektrowni jądrowych odniesiemy.

Zagadnienie to nie jest wcale łatwe. Przy podejmowaniu życiowych decyzji, ale także decyzji politycznych, kierujemy się na ogół chęcią odniesienia jakichś zauważalnych korzyści. A zauważalność korzyści jest tym większa, im bardziej natychmiastowy rezultat. Na przykład budowa autostrady, nawet mimo wszelkich opóźnień jakich programy drogowe doznają w naszym kraju, jest projektem o jasnych do przewidzenia pozytywnych skutkach w relatywnie niedługim horyzoncie czasowym. Z elektrownią jądrową sprawa ma się jednak inaczej. Na poważnie zaczęto rozważać reaktywację w Polsce programu jądrowego co najmniej 7 lat temu. Mimo to przekazania pierwszej elektrowni do eksploatacji nie możemy oczekiwać przed rokiem 2023, czyli w niemal dwie dekady później. A to jest dopiero początek drogi, do tego momentu skutków bezpośrednich ten projekt nie przyniesie (wyjąwszy ogólne korzyści wynikające z realizacji w kraju dużego projektu infrastrukturalnego). Następnie nastąpi okres eksploatacji – dzisiejsze bloki liczone są na 60 lat. Potem zakończenie eksploatacji, rozbiórka obiektu… Razem perspektywa bez mała stuletnia. Jak przewidzieć wpływ jaki przez cały ten okres będzie miała elektrownia jądrowa na naszą gospodarkę, jeśli najlepsi nawet ekonomiści nie potrafią dziś przewidzieć rozwoju wypadków na rynkach światowych (w tym rynku energii) na kilka lat naprzód? Spojrzenie wstecz jest równie pesymistyczne. 100 lat temu Polski nie było nawet na mapie świata. Podobnie np. realizującej dziś program rozwojowy energetyki jądrowej Finlandii. Jak zatem w takich warunkach uzasadniać pożytek z budowy elektrowni?





Paradoksalnie ta właśnie niepewność co do przyszłości i jej nieprzewidywalność może być tu najlepszym argumentem. Wprowadzenie do krajowego bilansu energetycznego energii jądrowej skutkuje bowiem dywersyfikacją wykorzystywanych źródeł, a co za tym idzie – lepszą elastycznością w dostosowywaniu się do niepewnej przyszłości. A tego, że przyszłość przyniesie zdarzenia nieprzewidziane, możemy być pewni.





Polska energetyka wymaga znaczącej transformacji, to nie ulega wątpliwości. Struktura wytwarzania, w której przeszło 90% energii elektrycznej powstaje z węgla jest nie do utrzymania z przeróżnych względów: ekologicznych, politycznych, ekonomicznych… Jednocześnie przestawienie się w 100% na źródła odnawialne – jakkolwiek z zasady pożądane – jest (przynajmniej dziś) niewykonalne. Najpowszechniej wykorzystywane technologie energetyki odnawialnej – oparte o energię wiatru i promieniowania słonecznego – nie gwarantują po prostu ciągłości dostaw energii. Z kolei podaż biomasy jest daleko niewystarczająca, by stanowiła ona główny składnik bilansu. Nie widać też dziś technologii, które w pełni rozwiązałyby te problemy. Dlatego kopaliny jeszcze przez wiele dziesięcioleci pozostaną kluczowym składnikiem bilansu energetycznego większości krajów świata (z nielicznymi szczęśliwymi wyjątkami, takimi jak np. korzystnie położona Norwegia).





Jeśli chodzi o kopaliny wybór nie jest wielki. Zasadniczo wykorzystywać można ropę i jej pochodne, gaz ziemny, węgiel i paliwa jądrowe. Każde z tych paliw ma swoje wady i zalety, stosowanie określonych paliw wpływa także na dobór technologii energetycznych o różnych charakterystykach eksploatacyjnych – i te technologie też mają zalety i wady. Już tylko ten czynnik wystarczy dla promowania dywersyfikacji. Jednak istnieje jeszcze ważniejszy powód dla zdywersyfikowania źródeł energii, a ściślej mówiąc: ograniczania udziału dowolnego pojedynczego źródła.





Popatrzmy na historię, całkiem niedawną. Rynek paliw naftowych i gazowych został poważnie zakłócony przynajmniej trzykrotnie: podczas dwóch kryzysów naftowych, jak również w ubiegłej dekadzie (w której kryzys wykroczył daleko poza obszary gospodarki paliwowej). Energetyka węglowa, która przez przeszło pół wieku wydawała się rozwiązaniem najbardziej stabilnym, została wywrócona do góry nogami porozumieniami dotyczącymi ograniczania emisji gazów cieplarnianych. Także energetyka jądrowa doznała poważnych wstrząsów przynajmniej dwukrotnie – w latach 80. w wyniku katastrofy czarnobylskiej i awarii w Three Miles Island oraz niedawno w wyniku zdarzeń w Japonii. To wszystko były wydarzenia o charakterze nagłym (przynajmniej z punktu widzenia planowania polityki energetycznej) i co najmniej trudnym do przewidzenia. Jednocześnie ich skutki dla kraju, którego energetyka jest zbytnio uzależniona od danego źródła, są bardzo poważne. Wystarczy wymienić kompletną transformację jaką musi przejść polska energetyka w wyniku wdrożenia wspólnotowego systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2, czy też sytuację w jakiej znalazła się Japonia w wyniku czasowego wyłączenia wszystkich posiadanych bloków jądrowych. Tego rodzaju kryzysy w energetyce szkodzą zaś całej gospodarce i nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że należy ich unikać. W przyszłości będzie to jeszcze bardziej istotne, jako że zależność naszej gospodarki od energii elektrycznej (i jej cen) będzie tylko wzrastać.

Niestety cały problem polega na tym, że tego rodzaju zdarzeń przewidzieć się nie da. Projektantom Elektrowni Bełchatów w najczarniejszych snach nie pojawiły się żadne ograniczenia emisji obojętnego – jak się wtedy zdawało – CO2. Projektanci włoskich bloków jądrowych też nie mieli pojęcia o tym, że w Związku Radzieckim dojdzie do katastrofy, która doprowadzi do zamknięcia całej energetyki jądrowej w Italii. Kryzysów naftowych także przewidzieć się nie udało (co nie zaszkodziło może energetyce, za to w spektakularny sposób wywróciło sztandarowy europejski program samolotu Concorde). Trudno zatem oczekiwać, by zmieniło się to w przyszłości. Niedawne doświadczenia wskazują, że jeśli nasze zdolności przewidywania wydarzeń rynkowych podlegają w ogóle jakimkolwiek zmianom, to raczej na gorsze…

W tym kontekście wprowadzenie paliw jądrowych do krajowego bilansu energetycznego, obok – ale nie zamiast! – innych jego składników: energii odnawialnej, węgla czy gazu, da zatem poprawę naszego bezpieczeństwa w przyszłości. Lepszą ochronę przed tym, czego przewidzieć się nie da. Oczywiście, może się zdarzyć, że przyszłe zdarzenia wpłyną negatywnie akurat na energetykę jądrową. Nie można zagwarantować, że w roku 2080 jej opłacalność będzie nadal taka jak dziś. Za duży wpływ mają tu zdarzenia nieprzewidziane – tak rynkowe, jak i polityczne. Można jednak zgodnie z prawami prawdopodobieństwa i statystyki, ale także zwykłego zdrowego rozsądku stwierdzić, że zwiększenie liczby filarów, na których opiera się nasza energetyka – a co za tym idzie i cały przemysł – złagodzi potencjalne skutki załamania się jednego z nich. Mówiąc obrazowo - im więcej stół ma nóg, tym mniej się chwieje po połamaniu jednej z nich.

Dodatkowym atutem będzie tu dość duża wzajemna niezależność wykorzystywanych przez Polskę źródeł energii. Węgiel, choć obciążony dużym ryzykiem politycznym i kosztami środowiskowymi – mamy własny. Nawet jeśli dziś Polska jest importerem netto tego paliwa, to nie dlatego, że własnego węgla nie posiada, tylko dlatego że dziś tak bardziej się opłaca. Jeśli chodzi o gaz – uzależnieni jesteśmy od dostaw zagranicznych, choć trwają działania na rzecz dywersyfikacji źródeł. Również paliwo jądrowe będzie trzeba zapewne importować, ale z zupełnie innych kierunków, co zmniejsza podatność zdywersyfikowanej energetyki na wydarzenia w konkretnym rejonie świata. Warto przy tym podkreślić, że kraje, z których pozyskiwany jest znaczny udział wykorzystywanego przez ludzkość rozszczepialnego uranu jakimi są Kanada i Australia, to nie tylko kraje charakteryzujące się dużą stabilnością polityczną, ale wręcz państwa powiązane z Polską sojuszem obronnym, czego z pewnością nie można powiedzieć o źródłach gazu czy ropy. Dodatkowo paliwo jądrowe doskonale nadaje się do magazynowania, a elektrownia jądrowa – jako jedyna – po „zatankowaniu” może funkcjonować bez żadnych dostaw paliwa przez co najmniej rok (dziś coraz częściej 1,5 lub nawet 2 lata).

Nie znaczy to, że energetyka jądrowa sama w sobie jest lekarstwem na całe zło. Nieprzewidziane zdarzenia mogą dotknąć i tę gałąź przemysłu, również tutaj przyszłe zdarzenia ekonomiczne, decyzje polityczne, katastrofy naturalne, czy wręcz odkrycie nowych zjawisk (patrz przykład globalnego ocieplenia) mogą kiedyś doprowadzić do ograniczeń, tak jak dziś dzieje się w przypadku węgla. Dlatego nie można popadać z jednej skrajności – węglowej, w drugą – atomową. Ale takich planów w Polsce nie ma. Zgodnie z rządowymi planami powstać ma kilka dużych bloków, które staną się ważnym, ale nie dominującym elementem naszej energetyki. Jej dodatkowym filarem, który utrudni wywrócenie całej opierającej się na energetyce gospodarki. I z tego punktu widzenia zainwestować w atom warto, nawet jeśli za 100 lat stwierdzimy, że finansowo się to nie opłaciło. Wszak z takiego punktu widzenia i polisa ubezpieczeniowa się „nie opłaca”, a jednak miliony ludzi usługi takie wykupują. Nie ma powodu, by państwo miało postępować inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze na tym blogu są moderowane, dlatego nie będą publikowane automatycznie po wysłaniu. Komentarze odrzucane będą jednak tylko wtedy, gdy ich treść będzie obraźliwa lub będzie stanowiła naruszenie obowiązujących przepisów prawa. Zachęcam do dyskusji!