niedziela, 14 października 2012

Camping w cieniu reaktora

W zeszłym tygodniu uwagę mediów przyciąnął protest zorganizowany przez Greenpeace w szwedzkich elektrowniach jądrowych. Działaczom nie tylko udało się przedostać na teren dwóch z trzech elektrowni (Forsmark i Ringhals), ale w przypadku EJ Ringhals zdołali uniknąć schwytania i usunięcia przez 27 godzin. Członkowie organizacji natychmiast ogłosili, że świadczy to dobitnie o niskim poziomie bezpieczeństwa szwedzkich elektrowni jądrowych i zażądali ich natychmiastowego zamknięcia. Jeden z nich, Lauri Myllyvirta, opublikował na stronie internegowej szwedzkiego oddziału Greenpeace całą listę zarzutów i niedomagań, jakie - w jego opinii - ujawniła akcja (i innych przy okazji). Warto przyjrzeć jej się tym zarzutom bliżej.

Według działacza demonstracja dowiodła, że "zastraszająco łatwo jest uzyskać dostęp do układów odpowiadających za zasilanie systemów chłodzenia reaktora.", podczas gdy "badania przeprowadzone przez UE ujawniły, że w niektórych szwedzkich reaktorach utrata zasilania może doprowadzić do wypadku jądrowego  już w ciągu jednej godziny".

Aby odpowiedzieć na ten zarzut należy najpierw przeanalizować trzy kwestie: po pierwsze czemu służy awaryjne chłodzenie reaktora, po drugie gdzie znajdują się i jak są zasilane systemy zapewniające zasilanie tych układów, a po trzecie dokąd rzeczywiście dotarli działacze Greenpeace.

Zasadniczo układy awaryjnego chłodzenia reaktora mają za zadanie odprowadzanie z reaktora ciepła powyłączeniowego, tj. ciepła powstającego w wyniku samorzutnego rozpadu produktów rozszczepienia uranu. Moc wytwarzana w ten sposób przez reaktor szybko maleje po jego wyłączeniu, ale w większości reaktorów wymaga ona zapewnienia zewnętrznego chłodzenia dla zapobieżenia przegrzaniu paliwa i potencjlanie groźnemu uszkodzeniu reaktora. Ponieważ kwestia jest kluczowa z punktu widzenia bezpieczeństwa, każda pracująca dziś elektrownia jądrowa wyposażona jest w liczne układy mające odprowadzić ciepło z wyłączonego reaktora - zarówno podczas normalnych odstawień bloku, jak i w sytuacjach awaryjnych.

W normalnych warunkach układy odprowadzania ciepła powyłączeniowego zasilane są z zewnętrznej sieci elektroenergetycznej, do której elektrownia jest podłączona - nie tylko jako wytwórca energii, ale także jako jej odbiorca. W wielu przypadkach linii łączących elektrownię z siecią jest kilka. Na wypadek przerwania tych połączeń większość elektrowni wyposażona jest także w lokalne systemy wytwarzania energii (oparte o silniki wysokoprężne lub turbiny gazowe) na potrzeby ogólnej sieci zakładowej. To jeszcze nie ma nic współnego z układami bezpieczeństwa.

Same układy bezpieczeństwa natomiast, tj. te, które mają zapewnić chłodzenie reaktora w sytuacji awarii któregoś (lub wszystkich) układów pracujących normalnie, zasilane są z niezależnych systemów elektrycznych z przypisanymi doń generatorami prądotwórczymi. Generatory te posiadają zdolnosć niezwykle szybkiego rozruchu (typowo 15 sekund od polecenia rozruchu do osiągnięcia pełnej mocy rzędu kilku megawatów - i jest to procedura regularnie sprawdzana) i znajdują się w budynku reaktora lub jego bezpośrednim sąsiedztwie, w pomieszczeniach dobrze chronionych (czasami podziemnych). Systemy bezpieczeństwa podzielone są przy tym na kilka (typowo 3 lub 4) podukładów, które pracują od siebie całkowicie niezależnie - są w pełni izolowane fizycznie (np. lokalizowane z różnych stron reaktora) i elektrycznie tak, by awaria jednego z nich w żaden sposób nie wpływała na pracę pozostałych. Każdy z nich osobno wystarcza dla odprowadzenia ciepła powstającego w reaktorze. W ramach każdego z tych podukładów istnieje też kilka różnych systemów chłodzenia (tj. o różnych zasadach działania), reagujących w zależności od przebiegu rozwoju awarii. W nowoczesnych blokach coraz częściej niektóre z nich w ogóle nie wymagają zasilania elektrycznego przez określony czas (nawet do 72 godzin) - są to tzw. systemy pasywne.

I teraz rzecz kluczowa dla oceny zdarzeń w Szwecji - dokąd dostali się działacze Greenpeace? Otóż wedle dostępnych informacji dostali się tylko na teren elektrowni, ale nie sforsowali zabezpieczeń do żadnego budynku. Elektrownia to oczywiście duży obiekt i należy do niej spory teren wokół i pomiędzy budynkami technologicznymi. Oczywiście i ten teren jest ogrodzony, a dostęp doń jest kontrolowany, ale sforsowanie tych zabezpieczeń nie skutkuje jeszcze niczym groźnym. Co bowiem mogą uczynić osoby tam się znajdujące? Mogą z pewnością zakłócić pracę elektrowni czy doprowadzić do jej wyłączenia poprzez atak na jakiś zewnętrzny element, np. układ wyprowadzenia mocy (linie elektroenergetyczne wyprowadzone z elektrowni). Mogą też na tej samej zasadzie zerwać połączenie elektrowni z siecią zewnętrzną. Tyle że obie te rzeczy można zrobić w ogóle na teren elektrowni nie wchodząc, bo energia jest doprowadzana i wyprowadzana z elektrowni liniami napowietrznymi, które z założenia nie mogą być ściśle chronione przed dostępem z zewnątrz (zresztą podstacja sieciowa jest na ogół na zewnątrz terenu elektrowni). Z tego punktu widzenia wchodząc na teren elektrowni działacze (ani potencjalni terroryści) nie zyskują nic (poza mimo wszystko wyższym prawdopodobieństwem schwytania i trudniejszą ucieczką).

Oczywiście przebywając na terenie elektrowni można spowodować szkody materialne dla jej operatora. Być może nawet uniemożliwiające pracę zakładu przez jakiś czas (np. uszkadzając układ chłodzenia skraplacza turbozespołu). Tyle że takie szkody nie mają żadnego związku z jądrowym charakterem instalacji, to samo (i z takim samym skutkiem) można uczynić w dowolnej elektrowni konwencjonalnej.

Co zaś się tyczy układów awaryjnego chłodzenia reaktora - do nich działacze Greenpeace w sensie praktycznym nawet się nie zbliżyli. W sensie fizycznym mogli do nich nawet podejść względnie blisko. Działaczka Greenpeace Isadora Wronski powiedziała szwedzkiemu radiu, że udało jej się znaleźć "75 metrów od reaktora nr 1". Nie wspomniała jednak, że kilka spośród tych 75 metrów wypełnione jest betonem zbrojonym prętami o średnicy kilkunastu-kilkudziesięciu cm - ściana obudowy bezpieczeństwa większości reaktorów projektowana jest bowiem na wytrzymanie zarówno potencjalnych zdarzeń wewnętrznych, jak i ataków zewnętrznych - z rozbijaniem na nich samolotów włącznie. W tym kontekście nie ma znaczenia, czy działacze (albo potencjalni złoczyńcy) są od reaktora 50 m czy 5 km. Są zresztą elektrownie, gdzie reaktor stoi bliżej ogrodzenia zewnętrznego terenu elektrowni i drogi publicznej, niż znalazła się pani Wronski (np. EJ Leibstadt w Szwajcarii, można łatwo sprawdzić na Google Maps). W związku z powyższym stwierdzenie działaczki, że "jest (...) niezwykle dziwne, że jako zwykła osoba, bez żadnej szczególnej wiedzy, w nieszczególnej kondycji i bez żadnego specjalnego sprzętu, mogę dostać się w tak ważne miejsce" świadczy w istocie tylko o braku tej szczególnej wiedzy i niczym więcej.

W istocie w wielu elektrowniach jądrowych podejście do ochrony terenu elektrowni (a nie jej obiektów!) jest właśnie takie: nie bronić przesadnie prób sforsowania ogrodzenia, tylko je wykrywać i łapać intruzów. Tak jest nie tylko w Szwecji, ale też np. Szwajcarii. Elektrownie jądrowe są tam ogrodzone w zasadzie podobnie jak inny duży zakład przemysłowy, pojedynczym płotem z drutem kolczastym. Ale kontrola dostępu, weryfikacja danych, przeszukiwanie i inne podobne procedury są tam realizowane w miejscu wejścia do budynku, a nie na teren (o tych procedurach napiszę zresztą co nieco następnym razem). Są też jednak kraje, w których procedury są inne. Takim krajem są Czechy. Elektrownia w Temelinie otoczona jest podwójnym pierścieniem wysokich płotów, przypominających raczej obóz koncentracyjny niż zakład przemysłowy, a nawet grupy zapowiedzianych (i sprawdzonych przez kontrwywiad) gości oprowadzane są w towarzystwie uzbrojonych strażników. Jak będzie w Polsce? To oczywiście określą stosowne przepisy. Zapewne bezpieczniejszy jest model czeski. Przy czym warto podkreślić - bezpieczniejszy z punktu widzenia PR, a nie zagrożeń dla elektrowni i jej otoczenia.

----
Cytaty wypowiedzi działaczy Greenpeace za:
1. 'I have been here for 27 hours': anti-nuke activist. The Local - Sweden's News in English, 10 października 2012. [http://www.thelocal.se/43726/20121010/].
2. L. Myllyvirta, 27 hours on the Swedish nuclear power plant Ringhals. Serwis internetowy Greenpeace Sverige, 10 października 2012. [http://m.greenpeace.org/sweden/se/high/nyheter/blogg/lauri-revealed-himself-after-being-hidden-in-/blog/42519/]

2 komentarze:

  1. bardzo ciekawy blog, ciesze się, że powstał. W pierwszym wpisie pojawiła się prośba o komentarze na temat możliwych usprawnień. Przydałby by się czasem linki, umożliwiające szybkie sprawdzenie jakiegoś terminu lub rozwijające gdzieś szerzej dane zagadnienia. Przykład: odwołanie do "skraplacza turbozespołu". Chętnie czytające dowiedziałbym się czym ów twór jest, oczywiście nie w treści, bo to nie ma związku z myslą przewodnią tego wpisu, ale fajnie jakby był link bezpośredni. Oczywiście można sobie wygooglać, ale na pewno autor zna miejsca z rzetelną informacją na dany temat, gdzie warto czytelnika odesłać.
    Jeszcze raz dziękuję za tego bloga, będę na pewno korzystał w własnej małęj działalności proatomowej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz i za cenne uwagi. Widać wyraźnie, że dotknęła mnie już choroba profesorska polegająca na utracie umiejętności spojrzenia na temat oczyma laika :)

    Oczywiście będę się starał to poprawić w przyszłości. W konkrentie tej kwestii opis funkcjonowania elektrowni jądrowej w ogólny i prosty sposób przedstawiony jest tu: http://poznajatom.pl/poznaj_atom/jak_powstaje_energia_z_atomu_,188/

    Generalnie każda obecnie wykorzystywana elektrownia jądrowa (tak samo jak węglowa) wykorzystuje parowy obieg roboczy. W uproszczeniu polega to na tym, że ciepło wydzielone z paliwa (nieważne czy ze spalania węgla czy reakcji jądrowej) wykorzystywane jest do wytworzenia pary pod wysokim ciśnieniem. Następnie para ta podawana jest na turbinę i rozprężając się tam napędza jej wał. Za turbiną trzeba jednak parę z powrotem skroplić zanim pompy podniosą ciśnienie wody i skierują ją z powrotem do wytwornicy pary. Element, w którym się to odbywa to właśnie skraplacz. Jest on elementem całego zestawu urządzeń zwanego turbozespołem (czyli turbiny z "przyległościami"), stąd sformułowanie "skraplacz turbozespołu".

    W praktyce jest to wymiennik ciepła w postaci metalowej spawanej skrzyni, w której znajdują się liczne rurki. Przez tę skrzynię przepływa para, która się skrapla. Rurkami płynie woda odbierająca ciepło od pary - woda chłodząca. Woda ta może krążyć w obiegu zamkniętym (odprowadzanie ciepła przez chłodnię kominową, charakterystyczną betonową konstrukcję, z której ulatuje duża biała chmura) albo może być podawana z zewnętrznego zbiornika i z powrotem doń zrzucana (źródłem wody może być rzeka, jezioro lub morze).

    W razie jakichkolwiek niejasności w którymkolwiek wpisie zachęcam do zadawania pytań!
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze na tym blogu są moderowane, dlatego nie będą publikowane automatycznie po wysłaniu. Komentarze odrzucane będą jednak tylko wtedy, gdy ich treść będzie obraźliwa lub będzie stanowiła naruszenie obowiązujących przepisów prawa. Zachęcam do dyskusji!